Ostatni weekend w Chic wlasnie trwa. Wczoraj byl klub. Tradycja zostala podtrzymana i byly przygody:) Jeden z imprezowiczow wrocil do mieszkania o 12, mimo ze wyszedl z nami z lokalu okolo 4. Co sie stalo? Mial do nas dotrzec do metra, dostal instrukcje, juz widzial wejscie... z tym ze ja go do 12 nie widzialem. Spodobalo mu sie chyba w metrze bo jezdzil czerwona linia do rana:D Zwiedzil pokazny kawalem Chicago, szkoda ze nic nie pamieta. Przypomniala mi sie slynna eskapada do Ilawy... Az sie lezka w oku kreci:D W tym momencie chcialbym pozdrowic wszystkich nieustrasznych bibownikow z Polski!
Jak juz pisalem ostatni weekend, fakt, powinny byc jakies szalone imprezy, fakt, duzo ludzi, no wlasnie z tym jest problem. Jako ze jestem ostatnim mohikaninem naszej zgranej imprezowej ekipy z wymiany to mialem okazje pozeganac wszystkich i wypic za ich bezpieczna podroz, z tym ze wiaze sie z tym jeden minus, teraz nie za bardzo jest komu mnie pozegnac. Bo nie ma wojownikow z ktorymi zostawalismy na polu bitwy nierzadko do wschodu slonca... Swoja droga ciekawe jak dlugo pamiec o tym pozostanie.
Tak to juz po prostu jest ze ktos musi byc tym ostatnim. Jest to zaszczytna funkcja poniewaz ubezpieczam tyly niczym kapitan ktory ostatni opuszcza okret. Mi jest blizej do kapitana Morgana w tym momencie. Mojego dobrego kamrata:)
OOO odezwaly sie jednak moje dobre muzy, jade do downtown... Trzeba odcisnac jakies pietno na tym miescie, zeby nie zapomnialo ze byl tutaj Jack! i bynajmniej w celach zarobkowych:D:D:D